poniedziałek, 6 września 2010
come back... You're the light in my dark.
Jestem zdrowa. Po tylu miesiącach stresu i tułania się po lekarzach w końcu mogę odetchnąć z ulgą.
Jest początek września. Deszczowy, ponury wieczór jaki lubię najbardziej. Lubię zanurzać się w tej cichej melodii deszczu.
W sobotę byłam na weselu w Sępólnie Krajeńskim, mój kuzyn się żenił. Wesele naprawdę udane. Strasznie mi się podobał "Marsz Mendelsona" w kościele zagrany na gitarach elektrycznych. Genialnie dźwięk się rozszedł po całym małym a jakże urokliwym starym kościółku. Po prostu coś pięknego dla takiej starej wyjadaczki podziemnej muzyki. Dodatkowo dużo młodego towarzystwa w klimacie - w końcu można było porozmawiać z kimś normalnym na takiej imprezie rodzinnej, muzyka też taka jaką lubię. Trochę staroci i trochę dobrego rocka a nawet metalu!
Niedługo kolejna impreza rodzinna mi się szykuje. Już 25 września... Potem? Zaczyna się studenckie uczęszczanie na wykłady.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz